Pajęcza sieć
Dokładnie pamiętam swój strój – czarne, dresowe spodnie i koszulkę w fioletowe paski. Wkładałam i wyjmowałam go z torby przez kilka tygodni, zanim się zdecydowałam. Dziesięć lat temu pierwszy raz poszłam na zajęcia jogi.
Pamiętam moment wyjścia po nich na słoneczną, poznańską ulicę i pewność, że właśnie znalazłam coś swojego.
Fizyczne efekty praktyki poczułam szybko. Ból kręgosłupa przestał mi dokuczać, menstruacje stały się mniej bolesne, poznałam co to prawdziwy relaks. Joga splotła się z codziennością, kroczyła ramię w ramię z biurowymi nadgodzinami, wakacjami, macierzyństwem. Będąc ostoją i radością, a w nauczycielskim przygotowaniu często ciężką pracą.
Tak dokładnie, to nie wiem co jeszcze zmieniła. Nie wierzę w życiową liniowość, gdzie z matematyczną dokładnością możemy stwierdzić jak „a” działa na „b”. Lubię myśleć raczej o systemie, pajęczej sieci utkanej z wielu nitek, niezliczonej ilości połączeń. Gdzie drganie jednej nici wprawia w ruch całą konstrukcję.
Wiem na pewno, że w mojej pajęczynie joga jest nicią bazową. Tą wypuszczoną jako pierwsza, przyczepioną do stabilnego podłoża. Dającą przyczep wielu innym, również ważnym nitkom.